PRAWDZIWI LUDZIE, PRAWDZIWE HISTORIE
ZBYT DUŻO BÓLU W MAŁYM CIELE...
Staś był zwykłym, kilkuletnim chłopcem, który chętnie chodził
do szkoły oraz bardzo kochał zwierzęta, w szczególności koty i psy. Można
powiedzieć, że miłość do zwierząt zrodziła się już wtedy, kiedy leżał kołysce,
gdyż jako małe dziecko pilnowany był przez wilczura o imieniu Rink. Pies ten
trwał przy kołysce, a kiedy malec zaczynał płakać, trącał ją łapą i kołysał
dziecko, aż się uspokajało. Był wiernym opiekunem i strażnikiem małego i nie
pozwalał się do niego zbliżyć nikomu obcemu. Uprzywilejowany był do tego
jedynie czarny kot Dzikus, który leżał przy główce dziecka. To była wielka
przyjaźń między zwierzętami i małym człowiekiem.
Wczesne dzieciństwo upływało mu radośnie, ponieważ był
bardzo kochany przez rodziców, szczególnie matkę, gdyż ojciec musiał dużo
pracować, aby zarobić na utrzymanie rodziny. Dzięki niemu nie brakowało jej
pieniędzy, więc mogła sobie pozwolić na własny dom w niewielkim miasteczku.
Wszystko zmieniło się, kiedy Staś skończył dziewięć
lat. Wtedy właśnie wybuchła II wojna światowa. Szczególnie boleśnie wspomina ją
do dzisiaj, gdy o niej opowiada.
Gdy Niemcy pierwszy raz wkroczyli do miasta, rodzina musiała się
rozdzielić; ojciec został na miejscu, aby móc w dalszym ciągu zarabiać, a matka
z synem uciekali na wschód. Dotarli (a żyli na co dzień w Trzebini) do Lublina.
Jednak nie mogli już dalej podróżować, bo wszystkie mosty i drogi były
zamknięte lub zniszczone. Postanowili więc wrócić do rodzinnej miejscowości.
Droga powrotna była ciężka i przygnębiająca, gdyż wszędzie były czołgi i wojska
niemieckie. Zrozumieli, że Polski już nie ma. Jedyna rzeczą, która dodawała im
otuchy i siły do dalszej drogi było spotkanie - dla Stasia z ojcem-
i dla jego matki - z mężem. Nie
widzieli go przez wiele tygodni. Wreszcie dotarli na miejsce. Ojciec chłopca
żył, ale nic już nie było jak wcześniej. Miasto - zniszczone, dom w większej
części także, nawet miejsce pracy głowy rodziny było w ruinach!
Czasy okupacji (dzisiaj) pan Stanisław wspomina z wielkim żalem, stracił
bowiem wspaniałe dzieciństwo, radość życia, beztroskę oraz swoich zwierzęcych
przyjaciół - Rinka i Dzikusa, który zaginęli po jego wyjeździe.
W jego głowie krąży wiele smutnych wspomnień. Dobrze pamięta okres, kiedy
hitlerowcy panoszyli się na ulicach, pogardzali Polakami i nachodzili ich w domach.
Pewnego dnia także do ich domu wtargnęli Niemcy, aby zrobić rewizję. Oficer z
psem stał w drzwiach i wydawał rozkazy. Przerażony Staś zaczął płakać, a wtedy
wielki wilczur zerwał się ze smyczy, podbiegł do chłopca i zatopił kły w jego
ręce. Pomimo to, że chłopiec bardzo się wystraszył nie stracił zimnej krwi.
Pomyślał sobie: „Przecież kocham psy! Skoro dawałem sobie radę z Rinkiem, to
dlaczego mam nie poradzić sobie z nim?!". Chłopiec nie krzyczał, nie
rzucał się, a nawet nie drgnął. Zaczął tylko spokojnie mówić do psa, do chwili,
aż ten puścił go i zaczął się do niego łasić. Scena ta tak bardzo poruszyła
niemieckiego żołnierza, że postanowił odstąpić od dalszych przeszukań, dał
spokój domownikom, a chłopcu podarował czekoladę, która była wówczas wielkim
rarytasem i jej smak został mu w pamięci do dzisiaj.
Rodzina myślała, że wszystko będzie już dobrze.
Najbardziej mylne pojęcie, które mogło im przyjść do głowy. Najgorsze miało się
dopiero wydarzyć.
Wiosną, 1943 roku, dotarła ogromnie smutna informacja.
Głowa rodziny trafiła do obozu koncentracyjnego za działalność patriotyczną.
Oświęcim. To najgorsza rzecz, jaka mogła kogoś spotkać. Staś postanowił zrobić
wszystko dla człowieka, który dał mu życie. Jego matka znalazła na stole list z
następującą treścią:
„Kochana Mamo!
Muszę zrobić to, co właśnie planuję zrobić. Nie martw się o mnie. O Tatę
też. Pomogę Mu, bo muszę. Muszę, ale też chcę.
Staś"
W chwili, kiedy kobieta czytała list, chłopiec był już
daleko. Zmierzał do Oświęcimia. Wiedział, że jedynym sposobem na uratowanie
ojca jest dostanie się do obozu. Tylko jak to zrobić? Chłopiec chciał
niepostrzeżenie wtargnąć do obozu i pomóc mężczyźnie się z niego wydostać. Lecz
czekała go długa droga. Przynajmniej ona okazała się łatwa.
Po długiej podróży dotarł na miejsce. Zobaczył ogrodzenie z drutu. Zaraz...
Co to? A raczej, kto to? To jego ukochany tata! Staś nie krzyknął do niego, ale
spróbował wdrapać się przez ogrodzenie. Niestety zauważył go jeden ze
strażników. Podbiegł do niego.
- Co ty robisz, mały?! Złaź z tego natychmiast albo każę cię zastrzelić!
- Ale... Ale mój tata! On tam jest! Co robić?- wyszeptał do siebie
chłopiec. Jednak strach go sparaliżował. Nie mógł się ruszyć.
- Jonas! Rozstrzelać tego chłystka!- w tym momencie przyszedł drugi
strażnik. Był to mężczyzna, który przeprowadzał
kiedyś rewizję.
- Nie wykonam rozkazu. To dziecko. Tylko dziecko, którego nie powinno
tu być, ale ile on może mieć lat? Dwanaście, może trzynaście. To nie pora na
umieranie. Czy mogę dopilnować jego powrotu do domu? Za dobę wrócę na służbę.
Odrobię w następnym dniu.
- Żal ci Polaka?! Twoi rodzice popełnili wielki błąd w twoim
wychowaniu! Odrobisz dwa dni za mnie, ale zezwalam. Widzę cię za dobę, ale ani
minuty więcej.
- Tak jest. Chodź ze mną chłopcze - i wyruszyli. W drodze mężczyzna dużo
przyglądał się chłopcu. W końcu Staś zaczął rozmowę.
- Tam jest mój tata.
- Tam jest wielu ojców.
- Nie mogłem go zostawić.
- Mogłeś. To by było mądrzejsze. A teraz powiedz, gdzie mieszkasz?
- W Trzebini.
- Chcę rozmawiać z twoją matką. Niech wie, w jakie tarapaty pakuje się jej
syn.
Dalsza droga minęła w milczeniu. Hitlerowiec pod koniec
dnia zaprowadził chłopca pod jego dom i rozmawiał z przerażoną kobietą.
W rodzinie nie poruszono więcej tego tematu.
W 1945 roku zakończyła się wojna. Ojciec wrócił do
domu. Był dumny z syna, jak nigdy wcześniej. Wszystko potoczyło się już dobrze.
Staś skończył szkołę, znalazł pracę, ożenił się. Jego życie ułożyło się tak,
jak mógł sobie to wymarzyć. Tym razem, już na stałe.
Staś, a tak naprawdę teraz już pan Stanisław, żyje do
dzisiaj. Aktualnie ma 84 lata.
Martyna Michór
Kto się uczy ten ma...?
Ile razy
w życiu nie chciało Ci się zrobić pracy domowej?
To przecież
tylko głupia sterta książek, mnóstwo straconego czasu , wiedza, która nie przyda
Ci się do niczego.
Czy nie
lepiej by było wyjść na dwór, pojeździć na rowerze, spotkać się z przyjaciółmi
lub pograć na komputerze. Szkoła do niczego ci się nie przyda, ponieważ
każdy wie, że chodzisz tam z przymusu. Jedynym wyjściem są wagary!
Niestety, rodzicie zaraz się o tym dowiedzą.
Nauczyciele, to wielkie skarżypyty!
Z drugiej
strony jednak, myślmy przyszłościowo!
Chyba nie
chcesz skończyć jako bezdomny pod mostem. Pomyśl... chyba lepiej przeżyć te
kilka lat nauki , a potem mieć święty spokój.
W szkole są prawdziwi przyjaciele ,a pod
mostem tylko nędzne szczury !
Nauczyciele wcale nie są tacy źli. Wystarczy
się podlizać? Są na to różne sposoby.
Uwaga!
W tekście
zawarte są zwroty żartobliwe.
Kasia Zając
Zosia
Srzelichowska