PISARSKIE PRÓBY 2014/2015 - NUMER SEPCJALNY


PRAWDZIWI LUDZIE, PRAWDZIWE HISTORIE


 ZBYT DUŻO BÓLU W MAŁYM CIELE...

   Staś był zwykłym, kilkuletnim chłopcem, który chętnie chodził do szkoły oraz bardzo kochał zwierzęta, w szczególności koty i psy. Można powiedzieć, że miłość do zwierząt zrodziła się już wtedy, kiedy leżał kołysce, gdyż jako małe dziecko pilnowany był przez wilczura o imieniu Rink. Pies ten trwał przy kołysce, a kiedy malec zaczynał płakać, trącał ją łapą i kołysał dziecko, aż się uspokajało. Był wiernym opiekunem i strażnikiem małego i nie pozwalał się do niego zbliżyć nikomu obcemu. Uprzywilejowany był do tego jedynie czarny kot Dzikus, który leżał przy główce dziecka. To była wielka przyjaźń między zwierzętami i małym człowiekiem.
     Wczesne dzieciństwo upływało mu radośnie, ponieważ był bardzo kochany przez rodziców, szczególnie matkę, gdyż ojciec musiał dużo pracować, aby zarobić na utrzymanie rodziny. Dzięki niemu nie brakowało jej pieniędzy, więc mogła sobie pozwolić na własny dom w niewielkim miasteczku.
     Wszystko zmieniło się, kiedy Staś skończył dziewięć lat. Wtedy właśnie wybuchła II wojna światowa. Szczególnie boleśnie wspomina ją do dzisiaj, gdy o niej opowiada.
Gdy Niemcy pierwszy raz wkroczyli do miasta, rodzina musiała się rozdzielić; ojciec został na miejscu, aby móc w dalszym ciągu zarabiać, a matka z synem uciekali na wschód. Dotarli (a żyli na co dzień w Trzebini) do Lublina. Jednak nie mogli już dalej podróżować, bo wszystkie mosty i drogi były zamknięte lub zniszczone. Postanowili więc wrócić do rodzinnej miejscowości. Droga powrotna była ciężka i przygnębiająca, gdyż wszędzie były czołgi i wojska niemieckie. Zrozumieli, że Polski już nie ma. Jedyna rzeczą, która dodawała im otuchy i siły do dalszej drogi było spotkanie - dla Stasia  z ojcem-
i  dla jego matki - z mężem. Nie widzieli go przez wiele tygodni. Wreszcie dotarli na miejsce. Ojciec chłopca żył, ale nic już nie było jak wcześniej. Miasto - zniszczone, dom w większej części także, nawet miejsce pracy głowy rodziny było w ruinach!
Czasy okupacji (dzisiaj) pan Stanisław wspomina z wielkim żalem, stracił bowiem wspaniałe dzieciństwo, radość życia, beztroskę oraz swoich zwierzęcych przyjaciół - Rinka i Dzikusa, który zaginęli po jego wyjeździe.
W jego głowie krąży wiele smutnych wspomnień. Dobrze pamięta okres, kiedy hitlerowcy panoszyli się na ulicach, pogardzali Polakami i nachodzili ich w domach. Pewnego dnia także do ich domu wtargnęli Niemcy, aby zrobić rewizję. Oficer z psem stał w drzwiach i wydawał rozkazy. Przerażony Staś zaczął płakać, a wtedy wielki wilczur zerwał się ze smyczy, podbiegł do chłopca i zatopił kły w jego ręce. Pomimo to, że chłopiec bardzo się wystraszył nie stracił zimnej krwi. Pomyślał sobie: „Przecież kocham psy! Skoro dawałem sobie radę z Rinkiem, to dlaczego mam nie poradzić sobie z nim?!". Chłopiec nie krzyczał, nie rzucał się, a nawet nie drgnął. Zaczął tylko spokojnie mówić do psa, do chwili, aż ten puścił go i zaczął się do niego łasić. Scena ta tak bardzo poruszyła niemieckiego żołnierza, że postanowił odstąpić od dalszych przeszukań, dał spokój domownikom, a chłopcu podarował czekoladę, która była wówczas wielkim rarytasem i jej smak został mu w pamięci do dzisiaj. 
     Rodzina myślała, że wszystko będzie już dobrze. Najbardziej mylne pojęcie, które mogło im przyjść do głowy. Najgorsze miało się dopiero wydarzyć.
     Wiosną, 1943 roku, dotarła ogromnie smutna informacja. Głowa rodziny trafiła do obozu koncentracyjnego za działalność patriotyczną. Oświęcim. To najgorsza rzecz, jaka mogła kogoś spotkać. Staś postanowił zrobić wszystko dla człowieka, który dał mu życie. Jego matka znalazła na stole list z następującą treścią:
„Kochana Mamo!
Muszę zrobić to, co właśnie planuję zrobić. Nie martw się o mnie. O Tatę też. Pomogę Mu, bo muszę. Muszę, ale też chcę.
Staś"
     W chwili, kiedy kobieta czytała list, chłopiec był już daleko. Zmierzał do Oświęcimia. Wiedział, że jedynym sposobem na uratowanie ojca jest dostanie się do obozu. Tylko jak to zrobić? Chłopiec chciał niepostrzeżenie wtargnąć do obozu i pomóc mężczyźnie się z niego wydostać. Lecz czekała go długa droga. Przynajmniej ona okazała się łatwa.
Po długiej podróży dotarł na miejsce. Zobaczył ogrodzenie z drutu. Zaraz... Co to? A raczej, kto to? To jego ukochany tata! Staś nie krzyknął do niego, ale spróbował wdrapać się przez ogrodzenie. Niestety zauważył go jeden ze strażników. Podbiegł do niego.
- Co ty robisz, mały?! Złaź z tego natychmiast albo każę cię zastrzelić!
- Ale... Ale mój tata! On tam jest! Co robić?- wyszeptał do siebie chłopiec. Jednak strach go sparaliżował. Nie mógł się ruszyć.
- Jonas! Rozstrzelać tego chłystka!- w tym momencie przyszedł drugi strażnik.  Był to mężczyzna, który przeprowadzał kiedyś rewizję. 
-  Nie wykonam rozkazu. To dziecko. Tylko dziecko, którego nie powinno tu być, ale ile on może mieć lat? Dwanaście, może trzynaście. To nie pora na umieranie. Czy mogę dopilnować jego powrotu do domu? Za dobę wrócę na służbę. Odrobię w następnym dniu.
-  Żal ci Polaka?! Twoi rodzice popełnili wielki błąd w twoim wychowaniu! Odrobisz dwa dni za mnie, ale zezwalam. Widzę cię za dobę, ale ani minuty więcej.
- Tak jest. Chodź ze mną chłopcze - i wyruszyli. W drodze mężczyzna dużo przyglądał się chłopcu. W końcu Staś zaczął rozmowę.
- Tam jest mój tata.
- Tam jest wielu ojców.
- Nie mogłem go zostawić.
- Mogłeś. To by było mądrzejsze. A teraz powiedz, gdzie mieszkasz?
- W Trzebini.
- Chcę rozmawiać z twoją matką. Niech wie, w jakie tarapaty pakuje się jej syn.
     Dalsza droga minęła w milczeniu. Hitlerowiec pod koniec dnia zaprowadził chłopca pod jego dom i rozmawiał z przerażoną kobietą.   W rodzinie nie poruszono więcej tego tematu.
     W 1945 roku zakończyła się wojna. Ojciec wrócił do domu. Był dumny z syna, jak nigdy wcześniej. Wszystko potoczyło się już dobrze. Staś skończył szkołę, znalazł pracę, ożenił się. Jego życie ułożyło się tak, jak mógł sobie to wymarzyć. Tym razem, już na stałe. 

     Staś, a tak naprawdę teraz już pan Stanisław, żyje do dzisiaj. Aktualnie ma 84 lata.

Martyna Michór






Kto się uczy ten ma...?
    
     Ile razy w życiu nie chciało Ci się zrobić pracy domowej?
To przecież tylko głupia sterta książek, mnóstwo straconego czasu , wiedza, która nie przyda Ci się do niczego.
Czy nie lepiej by było wyjść na dwór, pojeździć na rowerze, spotkać się z przyjaciółmi lub pograć na komputerze. Szkoła do niczego ci się nie przyda, ponieważ każdy wie, że chodzisz tam z przymusu. Jedynym wyjściem są wagary!
   Niestety, rodzicie zaraz się o tym dowiedzą. Nauczyciele, to wielkie skarżypyty!
Z drugiej strony jednak, myślmy przyszłościowo!
Chyba nie chcesz skończyć jako bezdomny pod mostem. Pomyśl... chyba lepiej przeżyć te kilka lat nauki , a potem mieć święty spokój.
  W szkole są prawdziwi przyjaciele ,a pod mostem tylko nędzne szczury !
  Nauczyciele wcale nie są tacy źli. Wystarczy się podlizać? Są na to różne sposoby.

Uwaga!
W tekście zawarte są zwroty żartobliwe.
                                                                                                    
Kasia Zając   
                                                                                                Zosia Srzelichowska